MENU

Joyland – Stephen King. Nie ma czego się bać.

Choć to może wydać się komuś dziwne, z twórczości Kinga znam tylko Carrie i Zieloną Milę... Joyland dostałam w prezencie i nie ukrywam, że spodziewałam się horroru (to sugeruje okładka i blurb), a tymczasem przeczytałam wzruszającą i jednocześnie trzymającą w napięciu historię z wątkiem miłosnym i paranormalnym, czyli coś co lubię najbardziej.


Młody chłopak Devin Jones, w wyniku miłosnej porażki swojego życia zatrudnia się w wesołym miasteczku. Ale to nie jest zwyczajne miasteczko... To miejsce, które sprzedaje zabawę "szaraczkom" i "dzióbkom", a że oprócz zabawy dzieje się coś więcej... Czy Devin odnajdzie sens życia w pracy kuglarza? Czy wszyscy pracownicy Joylandu mają czyste sumienie? Czy duch, który straszy w tunelu to kolejna sztuczka kusząca odwiedzających? Przeczytajcie sami, gęsia skórka murowana, ale wrzasków paniki nie będzie!

Świetnie skrojeni bohaterowie, lekki sposób narracji, prosty język bogaty w żargon kuglarski i wzruszający finał sprawiły, że King tą książką zdobył moje serce. Obawiałam się, że ze strachu nie zasnę, ciemność wzbudzi we mnie atak paniki, albo conajmniej już nigdy nie pójdę do parku rozrywki, ale bez obaw. Żadna kolejka nie wypada z torów, ani nikomu nikt nie wydłubie oczu, krew się nie leje (no prawie) i żadne duchy nie wchodzą w ludzkie ciała. To historia o dojrzewaniu, przemianie głównego bohatera. O współczuciu, miłości, przyjaźni ale też o ludzkiej hipokryzji. A wszystko to okraszone bardzo udanym wątkiem kryminalnym z duchami w tle. Wielbiciele Kinga twierdzą, że to jego delikatniejsze dziecko i chyba jest w tym dużo prawdy.
Świetny kawałek literatury dla kogoś o słabszych nerwach.
Książka dołączyła na moją półkę ulubionych i otrzymuje pełną.